Nie ma drogi na skróty...

    


     
Dzisiejszy wpis będzie troszkę mniej optymistyczny. Dedykuję go przede wszystkim osobom, które mają zamiar zacząć walkę o swoje zdrowie oraz wszystkim tym, którzy te walkę zaczęli, ale nie odczuwają poprawy. Jeśli czytasz ten artykuł to duży plus. To znaczy, że szukasz informacji na temat zdrowego stylu życia. A to już pierwszy krok do wielkiej zmiany. Zmiany, która zaowocuje długim i szczęśliwym życiem. Jednak to wszystko  nie jest takie proste. I jeśli oczekujesz, że zmienisz dietę i jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki Twoje zdrowie nagle się odmieni po tygodniu – rozczaruję Cię – jesteś w błędzie.


Swoją własną  walkę o zdrowie rozpoczęłam jakieś 2 lata temu. Kiedyś podobnie jak większość osób wierzyłam, że to lekarze są od tego żeby leczyć. To w ich rękach jest nasze zdrowie. Jesteśmy bezpieczni, bo przecież skoro ktoś się kształci minimum 10 lat – to pewnie wie jak wyleczyć każdą chorobę.  Chorowita byłam od dziecka. W dzieciństwie anginy miałam podobno co najmniej raz w miesiącu. Tona antybiotyków i leków. W podstawówce było nieco lepiej. Wszystko zaczęło się pogarszać, kiedy miałam jakieś 16-17 lat. Pojawiały się problemy z nastrojem, stany depresyjne (bez większego powodu), problemy ze snem. W wieku 20-21 lat doszły do tego problemy z jelitami, żołądkiem, pęcherzem, skórą. Krócej by było wymieniać, co mi nie dolegało. Lekarza odwiedzałam minimum 2 razy w miesiącu. Studiowałam biologię, więc jakieś pojęcie na temat funkcjonowania człowieka miałam. Zadawałam pełno pytań specjalistom z dr, prof. przed nazwiskiem, ale odpowiedzi nie było.

Wtedy zaczęły pojawiać się wątpliwości – czy oby na pewno lekarze potrafią nas leczyć. Dostawałam pełno recept. Ale mój stan ani myślał się poprawiać. Były okresy kilkudniowej poprawy, po której następowało większe pogorszenie. 2 lata temu była kulminacja wszystkiego. Na palcach jednej ręki mogłabym wymienić produkty, które mogłam jeść. Zgagę miałam codziennie prawie. Potrafiłam nie spać po kilka dni z rzędu. Do tego kołatania serca, stany lękowe, nerwobóle. Bóle wszystkich stawów. Gdy trzeci lekarz z rzędu kazał mi iść do psychiatry powiedziałam dość. Trzeba samemu odkryć przyczynę tych dolegliwości.

  Zaczęłam od zmiany diety. Odrzuciłam cukier, żywność przetworzoną, gluten i nabiał. Dniami i nocami przeglądałam masę publikacji naukowych, książek, poradników i blogów szukając informacji na temat zdrowia. Przerabiałam ponownie książki z fizjologii, biochemii i immunologii – nagle zaczęłam je rozumieć zupełnie inaczej niż nas uczono na studiach. Wszystko powoli zaczynało mieć sens. Porobiłam badania, których lekarz nigdy by mi nie zlecił (homocysteina, nadnercza, Wit D3 i kilka innych) i nagle okazało się, że mój organizm jest nieźle rozwalony. Nawet z samej morfologii można było wyczytać, że nie jest dobrze. Ale dla lekarzy trochę w tą stronę, czy w tą od normy jest ok.  Metodą prób i błędów powoli zaczynałam wychodzić na prostą. Czy było łatwo? Nie. Mój stan zaczął się poprawiać.. POWOLI. Po kilku miesiącach problemy jelitowe powoli zaczęły ustępować, zgagi minęły, a jakość snu się poprawiała (jak przespałam 2h bez wybudzenia to był wtedy sukces).

Po jakimś czasie zorientowałam się, że dieta to zdecydowanie za mało. Skoro człowiek przez 25 lat je byle co, to w kilka tygodni nie uzupełni niedoborów, których się nabawił przed tyle lat. Włączyłam witaminy i minerały. Uzupełniłam probiotyki. Przeszłam leczenie na pasożyty i grzyby. Raz było super, później kilka dni beznadziejnie – ale tak działa detoks. Źle przeprowadzony detoks może trwać wiele miesięcy, a nawet lat – jeśli nie dojdziemy do przyczyny, nie pozbędziemy się stresu oksydacyjnego i nadmiaru tlenku azotu.  Pewnie u innych osób można to zrobić znacznie szybciej – ja przez długi czas  dochodziłam do wszystkiego sama i robiłam wiele błędów (złe formy witamin, złe dawki, za szybkie leczenie bez wzmocnienia wątroby itp.) Czy dieta w połączeniu z suplementacją pomogła? Tak. Czy było idealnie? Nie. Dlaczego?
    Dieta, minerały, witaminy - to wszystko działa, ale tylko na poziomie fizycznym. Możemy poczuć się o niebo lepiej. Ale nie wyzdrowiejemy całkowicie, dopóki nie naprawimy swojej psychiki. Nie zaakceptujemy siebie. Nie pozbędziemy się kompleksów. Dopóki nie zmienimy błędnych wzorców myślowych, których nabyliśmy w dzieciństwie. Dopóki nie zmienimy nastawienia do otaczającego świata. Najlepsza dieta nam nie pomoże, jeśli wstajemy z myślą, że trzeba iść do pracy której nienawidzę. Kiedy będziemy patrzeć na ludzi, jak na wrogów. Kiedy będziemy negować wszystko dookoła. Nie ma szans. Zmiana nawyków to najtrudniejsza sprawa – nawykowe myślenie włącza się zawsze, kiedy nie myślimy J Trzeba dużo pracy i skupienia, obserwowania swoich myśli, żeby pozbyć się tego głosu, który rzuca nam kłody pod nogi. Ale da się to zrobić – metod jest cała masa.

  Warto wprowadzić medytację, słuchać muzyki, malować, tańczyć, ćwiczyć – znaleźć jakąś pasję w życiu. Inaczej nie będziemy czuć się dobrze. Znaleźć trochę czasu na relaks, aromaterapię. Naprawić swoją powięź – która gromadzi wszystkie stresy. Dopiero wtedy w połączeniu z dietą, indywidualnie dobraną suplementacją możemy poczuć się naprawdę dobrze.

 Podsumowując – gdy chcemy zawalczyć o własne zdrowie powinniśmy podejść od każdej możliwej strony. Nie ma drogi na skróty. Dieta nie pomoże nam od razu- nie ma diety cud. Oczywiście każdy organizm jest inny i spotykam się nie raz z pacjentami, którzy po kilku tygodniach diety czują się super. Wszystko zależy od jakiego stanu zdrowia zaczynamy. Ale jeśli mamy narządy w kiepskim stanie, spore niedobory i jeszcze 10 lat w stresie za sobą to trzeba się nastawić na minimum kilka miesięcy ciężkiej pracy. Raz będzie lepiej, a raz gorzej. Jedne parametry się poprawią, a inne być może pogorszą.  Tak działa detoks.  Suplementy, które nam pomogły, później mogą nam zacząć szkodzić. Warto znaleźć kogoś, kto pomoże nam dostosować kurację (dietetyka, naturopatę). Plus praca nad emocjami i psychiką. Bez tego nigdy nie dojdziemy do pełni zdrowia.

Moja przygoda z zdrowiem cały czas trwa i się rozwija. Nie ma dnia, żebym nie odkryła czegoś nowego. Przynajmniej raz w miesiącu mówię WOW i wszystko nabiera nowego znaczenia. Szkolenia, kursy, konferencje – człowiek musi się cały czas uczyć i aktualizować wiedzę. Dziś mam możliwość pomagać innym w walce o ich zdrowie. To ogromna radość patrzeć, jak ktoś zaczyna czuć się lepiej, jak po wielu latach poprawia mu się nastrój, czy jak kobieta po wielu latach walki z bezpłodnością nagle zachodzi w ciążę. Pamiętajcie – każdy jest inny. Nie ma uniwersalnej recepty dla wszystkich. Co jednemu pomoże – drugiemu zaszkodzi. Dlatego nie zawsze jest tak prosto. Czasem trzeba wprowadzić wiele zmian zanim organizm „zaskoczy”. Modyfikować zalecenia w trakcje współpracy. Odwrócić regulację metaboliczną (np. przy zaawansowanej insulinooporności czasem trzeba kilku miesięcy zanim receptory się odblokują, stres, wkurzanie się, że kilogramy nie leczą, robienie odstępstw nie pomaga) Z doświadczenia jednak widzę, że osoby którym „nic nie pomaga” – po prostu blokują się. Nie pracują nad sobą, nie chcą się zmienić wewnętrznie. Oczekują szybkich rezultatów najmniejszym kosztem.


 Jeśli decydujesz się na współpracę z dietetykiem, czy naturopatą, czy dobrym lekarzem (jest kilku takich J) to nie oczekuj cudów. Nie mów po kilku tygodniach, że dieta nie działa. Czytaj dokładnie wszystkie zalecenia i wprowadzaj je powoli w życie. Nie nastawiaj się negatywnie. Bo jeśli z góry wiesz, że będziesz robić odstępstwa, z góry zakładasz, że coś Tobie nie pomoże –to marnujesz  zarówno mój jak i swój czas. W tym samym czasie ktoś inny może chcieć zawalczyć o swoje zdrowie. 

Komentarze

  1. Bardzo motywujacy artykuł! Straciłam zapał po naszym wspòlnym przeanalizowaniu wynikòw tarczycy i hormonòw, po 3 miesiacach suplementacji i diety.. Ale nikt nie mòwił, że bedzie łatwo... Mam tylko nadzieję, że wkońcu znajdziemy przyczynę problemu... szczerze wierzę, ze jestem w dobrych = Twoich rękach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Justyna, zaczelas ten art. od slow" Dzisiejszy wpis bedzie troszke mniej optymistyczny" i....tu sie z Toba nie zgadzam! 😉
    Ja odebralam go jako supper optymistyczny, bo przeciez czlowiek uczy sie przez cale zycie! A juz najlepiej na wlasnych bledach😁 Dlatego wazne jest, by te pomylki wlasnie stymulowaly do dalszych poszukiwan i " przemysliwan" a nie do rozkladania rak, siadania i plakania. Tyle tylko, ze nie kazdy posiada tyle samozaparcia by trwac w walce pomimo wielu porazek! A to jest jedna z cech , ktora najbardziej szanuje u ludzi...

    Zuch Dziewczyna i jeszcze raz DZIEKI za TWOJE WPISY
    Ps. Ten dzisiejszy to jakbym czytala o sobie...😉

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

MSM – komu pomoże, a komu zaszkodzi

Magnez a choroby nowotworowe

Mutacje genu CBS – gdy donory grup metylowych mogą szkodzić